Kryzys

Spotkało się po latach dwóch szkolnych kolegów. Pierwszy opowiadał o jałowości dostatniego życia, polegającego na nieustannym pławieniu się w luksusach (jachty, kawiory, szampany…). Drugi rzekł: „A ja od dwóch dni nie miałem nic w ustach”. Pierwszy westchnął i ze współczuciem odrzekł :”Czasem trzeba się zmusić”.

Taki dowcip mi się przypomniał.

Jestem zmęczona. Od 247 dni nie przespałam ani jednej nocy. Od 247 dni moje życie podporządkowane jest biorytmowi małego, dwuzębnego człowieka. 24 h na dobę, 7 dni w tygodniu. Z dzieckiem na ręku trzaskam slalomy między półkami sklepowymi,  targam siaty z zakupami, załatwiam sprawy urzędowe, rozwieszam pranie, gotuję, prasuję, sprzątam, organizuję przyjęcie komunijne. Czasem próbuję pracować. Z maluchem chodzę pod prysznic – bo nie bardzo mam komu dziecię przekazać na tych parę krótkich chwil. Mała zaliczyła już sporo różnej maści spotkań i zebrań, bywała w warsztacie samochodowym, u onkologa, dermatologa, kosmetyczki, w sądzie i w biurze spółdzielni mieszkaniowej.  Znają ją panie w szkole, na poczcie, w piekarni oraz w aptece. Dzielnie znosi korki, biadolenia matki na niedzielnych kierowców oraz sterczenie w kolejce do kasy. W pięknym stylu zostawia w tyle konkurencję – wszak jej starsza siostra w trudnym wieku także uwagi/pomocy/wsparcia rodzicielki potrzebuje.  A matka już czasem nie może. Często leżę z marudzącym brzdącem przy piersi i snuję chore fantazje na temat tego, co mogłabym zrobić w tym czasie. A mogłabym, o zgrozo, podłogę umyć, co by się milej raczkowało, plamy z marchewki zaprać, posprzątać wreszcie w samochodzie…O niczym innym nie mam czasu marzyć.

Doszło do tego, że nawet  wizja szorowania przypalonej patelni urasta do rangi rozkoszy. Byle tylko w spokoju. Od początku do końca. Aby nikt nic nie chciał w międzyczasie. I aby nie trzeba było się martwić, że za moimi plecami ktoś za chwilę przydzwoni w kant szafki lub zje na deser paprochy z podłogi.

Nie wiem czy bardziej doskwiera mi zmęczenie psychiczne czy fizyczne. Każdy dzień składa się z sekwencji tych samych czynności: podnoszę, przewijam, kołyszę na rękach, przytulam, karmię, kąpię, ubieram, przebieram, podaję zabawki, pokazuję świat, robię samolot… To znaczy robiłam. Bo ostatnio bodajże po raz pierwszy w życiu siadł mi kręgosłup, dając tym samym jasno do zrozumienia, ze starość jest już bardziej bliżej niż dalej.

Podzieliłam się moimi troskami z tatą malucha, który z wrodzoną empatią odrzekł: „Może za mało ćwiczysz?”

Za mało. Mógł jeszcze tylko dodać: „Czasem trzeba się zmusić”.

 

 

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close