Wyrok. I po co Ci to było?

Dla tych którzy pytali, trzymali kciuki, myśleli ciepło, wspierali…, ale także dla tych, którzy są w podobnej sytuacji, zbierają się do działania i zebrać nie mogą, czują się mniej lub bardziej delikatnie zastraszani, szantażowani, pełni obaw… odpowiadam: niemal trzykrotnie. Tyle razy sąd pierwszej instancji podwyższył mojemu byłemu mężowi alimenty na dziecko. Zanim ktoś krzyknie „wow!” lub „co za zdzierstwo!” spieszę wyjaśnić, że te początkowo ustalone były naprawdę śmiesznie niskie i nijak się miały do rzeczywistych kosztów. Alimenty w podwyższonej kwocie powinny zostać spłacone za niemal cały miniony rok tj. za okres prowadzenia postępowania. Poza tym były mąż ma zwrócić koszty zastępstwa procesowego (czyli wynajęcia kancelarii) oraz uiścić wszystkie opłaty sądowe.

Tyle pierwsza instancja. Ale jest jeszcze apelacja. Ex wystąpił już o pisemne uzasadnienie wyroku, więc nie mam wątpliwości, że będzie takową składał. A skoro tak, to i mój mecenas wystąpił. Na uzasadnienie poczekamy około dwóch tygodni. Od daty jego dostarczenia ma(my)  14 dni na złożenie apelacji, którą następnie rozpatrzy sąd drugiej instancji. W międzyczasie wypada wysmarować odpowiedź na paszkwil przeciwnej strony. Zbieram więc siły na kolejną rundę.

W moich rozważaniach nad czekającą mnie wymianą pisemnych uprzejmości kieruję wiele niekoniecznie ciepłych myśli w kierunku mojego byłego, zastanawiając się  „Po co ci to było??”. Przed przygotowaniem wniosku szczytem moich marzeń było 800 zł alimentów. O tyle prosiłam w rozmowach. Poza tym zależało mi na „wkładzie niematerialnym”. Na tym, aby pojawił się czasem zamiast mnie na wywiadówce. Zawiózł córkę raz w tygodniu na jakieś zajęcia. Pogadał o trudnych tematach lub o dupie Maryni. Zabrał na lody… Niby nic wielkiego. Niby każdy rodzic powinien wyrywać się z bloków startowych, zwłaszcza jeśli widuje swą jedyną pociechę rzadko. Ale szanowny były małżonek stwierdził, że mój powrót do Polski zdestabilizował mu życie rodzinne (bo w tak zwanym międzyczasie zaczął wić nowe gniazdko), więc nie zamierza palcem kiwnąć w temacie wychowania córki. Tłumaczyłam, proponowałam mediatora, aż w końcu rzuciłam: „Skoro nie potrafimy się dogadać, poprośmy sąd o pomoc. Jeśli przyzna ci rację, uszanuję.” Niestety dla Exa -nie przyznał. Ciekawe czy żałuje czasem, że nie zgodził się pójść ze mną na sesję mediacyjną. Oraz czy ma świadomość, ile by mu to spotkanie zaoszczędziło pieniędzy, nerwów i wstydu. Bo pocztą pantoflową dotarło do mnie, że w miejscu pracy Exa rozeszły się już dawno wieści o jego sądowych perypetiach (nie miałam z tym nic wspólnego!) i za plecami koledzy wielce się dziwują, że niby prawnik wielki, a dogadać się nie potrafi. Oj, wstyd, Panie Mecenasie.

 

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close