Wyjątkowy prezent komunijny

Idzie maj, komunie idą!

Czytaliście już na  Onetach i Gazetach, ile powinien włożyć do koperty rodzic chrzestny, a ile zwykły gość? Ja na przykład w zeszłym roku wyczytałam, że matka chrzestna wrzuca 1000 PLN (co najmniej). A że wówczas nie pracowałam, posyłałam własne dziecię do komunii i jednocześnie miałam komunię chrześniaka, załamałam ręce. Oraz oczywiście wkurzyłam się strasznie.

No bo bez przesady! Tysiak w kopertę dla dziewięciolatka? Za co? Za to, że sakrament przyjął? Toż to przecież kupa kasy! W dodatku szwagier  pół roku wcześniej podkreślał, że wszelkie prezenty są źle widziane, chętnie natomiast przyjmą gotówkę, bo mieszkanie kończą remontować, bo pokój dziecku trzeba urządzić… Dobrze, że akurat ta komunia się trafiła, to można budżet domowy podreperować. Gdyby nie hojność gości, biedne dziecko musiałoby zapewne spać na wylewce betonowej!- myślałam z przekąsem. Bo o ile komunijny taryfikator jest dla mnie dziwnym fenomenem, a domaganie się pieniędzy zamiast prezentów nietaktem, to podkreślanie, że zebrana kwota zostanie przeznaczona na realizację zadań, które powinny leżeć w gestii rodziców, uważam za bezczelność. Jeśli mam już coś dziecku dać, to niech to będzie coś, co długo będzie wspominać.

Bo przecież, nie czarujmy się, komunia to jest wydarzenie, które się pamięta. I prezenty, których rację bytu tłumaczy pewna tradycja, także. Ja do dziś mam kolczyki, zdjęcie z zegarkiem… Ciekawe czy Młody za 20 lat pamiętałby, że matka chrzestna partycypowała w kosztach położenia paneli podłogowych w jego pokoju?

Zaczęłam więc kombinować, jak by to zrobić, aby uczynić komunię niepowtarzalną i jednocześnie nie zbankrutować. I wiecie co wymyśliłam? Że skoro jest to przeżycie duchowe, to trzeba wymyślić coś o subtelnym nachyleniu religijnym.

Wiem, wiem, żadne odkrycie. Oczywista oczywistość. Kupujemy Biblie lub krzyżyki. Ale ja…

Pamiętam, jak zadzwoniłam do Młodego w deszczowe popołudnie i powiedziałam mu, że w zasadzie od dłuższego czasu przygotowuję dla niego niespodziankę i że jeśli chce, to mogę mu powiedzieć, co to jest. Oczywiście, że chciał. „Wiesz, od najbliższych dostaniesz zapewne kilka cennych pamiątek  – powiedziałam.- A ja wymyśliłam, że… (tu nastąpiła teatralna pauza)… zabiorę Cię na mszę”. „A-ha”- odparł nieco zbity z tropu (ach, jak żałuję, że nie widziałam jego miny!). Kontynuowałam więc: „Ale ponieważ kościół, który wybrałam, leży dość daleko, aby się dostać na tę mszę, będziemy musieli polecieć samolotem. Potem przemaszerujemy cały kraj: od granicy do granicy. I postaramy się spotkać tam kogoś bardzo ważnego”.

I zabrałam chrześniaka do Rzymu.

Polecieliśmy na 3 dni, tuż przed komunią. Młody nigdy nie był za granicą, w życiu samolotem nie leciał, więc cieszył niesamowicie. Zobaczył wszystkie najważniejsze obiekty w Rzymie, zaliczył mszę w Bazylice św. Piotra i oczywiście audiencję generalną, podczas której miał okazję przybić piątkę papieżowi. Poza tym spędziliśmy wspólnie mnóstwo wspaniałych, niezapomnianych i cennych  chwil, spacerując po ulicach Rzymu, jedząc pizzę lub lody, rozmawiając… A w dniu przyjęcia sakramentu otrzymał fotoksiążkę ze zdjęciami.

Uprzedzając Wasze pytania: operacja kosztowała mniej niż 1000 zł. Była planowana rozsądnie i z wyprzedzeniem. Lecieliśmy tanimi liniami, wyłącznie z bagażem podręcznym. Nie nocowaliśmy w hotelu, lecz w apartamencie znalezionym za pośrednictwem jednego z serwisów internetowych.  Sama nigdy wcześniej nie byłam w Rzymie i od dłuższego czasu myślałam o tym, by go pokazać ciekawej świata córce. Można więc powiedzieć, że idealnie się złożyło.

Minął rok, a wszyscy uczestnicy „rzymskiej majówki” wspominają ją z sentymentem. Również rodzice Młodego przyznali, że byli wzruszeni i wdzięczni, a ze strony rodziny i znajomych dochodziły głosy podziwu i zazdrości. Wygląda więc na to, że dobrze to rozegrałam.

Niniejszym puszczam ten pomysł w świat. Podacie dalej?

Ps. W tym roku znajomi w ramach prezentu komunijnego wylicytowali dla dziecka na WOŚP nurkowanie z Nelą Małą Reporterką. Też niezły pomysł, no nie?

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close