Stracona twarz. 4 powody, dla których nie wrzucę zdjęć dzieci do sieci!

Od dłuższego czasu zbierałam się do stworzenia tego wpisu. Bezpośrednim impulsem stała się  lektura „Gazety Prawnej”, która opisuje przypadek ojca skazanego na 3 miesiące więzienia za opublikowanie na fb kompromitującego zdjęcia synka. Na fotce będącej przedmiotem sporu dwulatek pozuje z butelką piwa trzymając się za siusiaka. Każdy, kto ma odrobinę polotu, może wyobrazić sobie to ujęcie (trudniej okoliczności, w których musiało powstać…). Sprawę wytoczyła matka, zaś wyrok za parental trolling jest pierwszym tego typu w Polsce.

Osobiście jestem przeciwniczką publikowania zdjęć dzieci na fb czy innych portalach społecznościowych.  I to nie dlatego, że nie znoszę oglądania cudzych pociech. Bo lubię. Uwielbiam. Nawet w zatrważających ilościach. Ale moich nigdy nie pokażę.

 Dzieci: genialne lub cudze

Obserwując zjawiska i tendencje w sieci z łatwością można dojść do wniosku, że mało co tak skutecznie przyciąga atencję jak właśnie zdjęcia dzieci: słodkich, uśmiechniętych, uroczo upaćkanych lodami, zasypiających w pół drogi między łazienką a łóżeczkiem, wtulonych w sierść psa, wtulonych w sierść kota, wtulonych w mamę, w tatę… (niewłaściwe skreślić). Maluchy są wdzięcznym obiektem do fotografowania. Jeszcze większe uznanie budzą zdjęcia dzieci przepuszczone przez filtry lub programy do obróbki (sama często jestem pod wrażeniem!). Jak powszechnie wiadomo, dzieci dzielą się na genialne i cudze, tak więc każdy z nas ma się czym pochwalić. Często  jednak w tej potrzebie podzielenia się ze światem magicznymi chwilami zapominamy, że nie każde zapierające nam dech w piersiach osiągnięcie dziecka („pierwszy słoiczek”, „pierwszy nocniczek”) sprawi, że i reszta świata na moment wstrzyma oddech. W skrajnych przypadkach to, co jednych rodziców urzeka, dla innych może stać się przedmiotem zażenowania, drwin czy zdumienia (nie zapomnę jak wiele lat temu znajomy z innego kręgu kulturowego pochwalił się fotką z rodzinnej uroczystości obrzezania młodszego braciszka!). Coraz częściej mam także wrażenie, że część z nas, rodziców, mniej lub bardziej świadomie wykorzystuje zdjęcia dzieci, aby nazbierać sobie wyrażanego w postaci lajków uznania wśród znajomych. Problem dotyczy zwłaszcza blogerek/blogerów, którzy publikują w celach zarobkowych. A jak wiadomo zdjęcie warte więcej niż tysiąc słów. Któż z nas nie da łapki w górę na widok słodziaka, prawda? Czasem podejście rodziców przybiera rozmiary zatrważająco karykaturalne: niedawno jedna z celebrytek zza oceanu stwierdziła, że pokazuje twarze dzieci, gdyż muszą one na siebie zarabiać (mowa o kilkulatkach). Tylko czy ktoś pytał bohaterów zdjęć o zdanie?

 

Czar dawnych fotografii

Dziewczynka na zdjęciu poniżej ma około czterech lat i zapewne nigdy się nie spotkamy, gdyż mieszka na drugiej półkuli (informacje, których dostarcza szybki research niestety wystarczą, by ustalić jej miejsce zamieszkania).

FLickr_Abigail_Batchelder

FLickr_Abigail_Batchelder

Fotograf uwiecznił moment, w którym dziecko podejmuje decyzję, które majtki z Dorą dziś włoży (co potwierdza podpis autora). Celowo wybrałam ujęcie, na którym nie widać twarzy dziecka, choć nie było to łatwe (poszukując takowego miałam okazję przejrzeć kilkanaście rodzinnych albumów i przy okazji dowiedziałam się sporo o najbliższych dziewczynki, jej hobby i miejscu, w którym mieszka). Zdjęcia znalazłam na jednym z serwisów udostępniających bezpłatnie materiał ikonograficzny na potrzeby m.in. mediów (w tym także blogów). Ale mama dziewczynki, która jest właścicielką i zapewne autorką zdjęcia wyraziła zgodę, aby było ono nieodpłatnie wykorzystywane także w celach komercyjnych (dopuszczając przy tym możliwość modyfikowania go!). A teraz wyobraźmy sobie, że minęło dziesięć lat. Bohaterka fotografii wybiera się właśnie na pierwszą randkę z chłopakiem z równoległej klasy. I wtedy ktoś wrzuca do sieci mema bazującego na tym archiwalnym ujęciu…

Zdjęcia, które przejrzałam poszukując ilustracji do tego wpisu, są, delikatnie rzecz ujmując zastanawiające (kto nie wierzy, niech w serwisie flickr.com wpisze hasło „potty” czyli nocnik!). Dzieci rosną, a wraz z nimi powinno rosnąć ich poczucie własnej wartości. Tymczasem w sieci nic nie ginie. Pozostawione przez rodziców kompromitujące wspomnienia w postaci fotki z rączką w pampersie lub prężenia wdzięków w trakcie pierwszej kąpieli dla ich pierwszoplanowego bohatera w pewnym momencie mogą stać się kłopotliwe. Wywleczone w nieodpowiednim czasie przez nieodpowiednie osoby z pewnością będą powodem kpin. Jakiś czas temu Internety żyły historią młodej dziewczyny, która pozwała rodziców udostępniających w sieci fotorelację z jej wczesnego dzieciństwa. Jeśli wierzyć medialnym przekazom, był to jedyny sposób, by zmusić rodzicieli do zaprzestania kompromitowania dorosłej już kobiety. Rodzice zaś, jak to rodzice, szli w zaparte twierdząc, że skoro oni kąpali, przewijali, wychowywali i robili przy okazji zdjęcia, to wszelkie prawa są po ich stronie. Otóż nie są! Każdy jest właścicielem własnego wizerunku. I każdy ma prawo do jego ochrony.

 

Bo kto wie, czy za rogiem…

Czytając o ochronie prywatności najmłodszych w sieci większość autorów skupia się dwóch aspektach, a  mianowicie na postawach rodziców spragnionych poklasku oraz na trosce o zdrowie psychiczne naszych pociech zaraz po tym jak za kilkanaście lat ich znajomi z klasy wykopią z cyberczeluści zdjęcie zrobione podczas zjadania jogurtu z podłogi. A co z bezpieczeństwem?

Jestem stałą czytelniczką kilku blogów parentingowych. Lubię wymieniać doświadczenia. Chętnie podpatruję jak pociechy innych blogerek rosną, ząbkują, stawiają pierwsze kroki. Porównuję do moich. Ale wiecie co? Szczerze podziwiam dziewczyny, które każdy wpis okraszają fotką własnego dziecka, równolegle dzieląc się swą prywatnością na innych portalach typu Instagram. Wrzucają zdjęcia z wakacji, na których widać tablice rejestracyjne auta. Wspominają w jakim mieście mieszkają. Do którego przedszkola chodzą maluchy. Piszą o ich rytmie dnia. Rozkładzie zajęć dodatkowych. Sukcesach. Chorobach. Popołudniach, które regularnie spędzają u dziadków.  Udostępniają swój numer telefonu i adres e-mail (w celach współpracy). Zamieszczają filmy, na których można sobie oblukać wyposażenie domu. Jakby bagatelizując przy tym fakt, że prowadzą aktywność, która przysparza zwolenników, ale i wrogów. A już na pewno nie uwzględniając, że nie mają żadnej kontroli nad tym, kto i po co zagląda na ich strony i profile. Pedofil dodający fotkę dziecka do swojej kolekcji to chyba jedna z łagodniejszych postaci zła, które może się wydarzyć po tym, jak wszystkie te informacje wpadną w niepowołane ręce. A do tego wystarczą zaledwie dwa kliknięcia. A może jestem przewrażliwiona???

Od jakiegoś czasu nasuwa mi się w tym kontekście  jeszcze jedno pytanie: jak długo? Do którego momentu Wasze dzieci, drogie koleżanki-blogerki, będą żyły pod ostrzałem lajków i komentarzy kliku, kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy osób obserwujących? Czy nie boicie się, że nieświadomie obarczacie dziecko popularnością, która może być dla malucha trudna do uniesienia? Czy nie obawiacie się, że konfrontacja medialnego, zazwyczaj wyidealizowanego wizerunku z rzeczywistością to zbyt duże wyzwanie dla dziecka?

 

Czy moje zdjęcia rzeczywiście są moje?

Ostatni powód, dla którego nie wrzucę zdjęć dzieci do sieci (ba! nawet zastanowię się poważnie zanim prześlę je komukolwiek za pomocą popularnych komunikatorów) wiążę się z prawem własności. Zagadnienie to zawsze wydawało mi się proste: moje jest moje. Do czasu aż  facebook zablokował mi prywatne konto (szczegóły innym razem). Ot tak, pewnego popołudnia straciłam dostęp do wszystkich przechowywanych tam informacji, w tym także kontaktów czy wpisów, nie wspominając o osobistych fotografiach wysyłanych messangerem z telefonu do wybranych znajomych.Oni także stracili dostęp: nie widzą ani mojego konta, ani naszej  korespondencji. Pogmerawszy w pamięci stwierdziłam z ulgą, że w wiadomościach nie poszły żadne numery kart, kont bankowych czy zdjęcia dokumentów tożsamości. Pozostało jednak pytanie: skoro ja nie mam już dostępu do tych informacji i nie mają do nich wglądu moi przyjaciele to kto ma? I co z nimi zrobi? Nie powiem, dało do myślenia.

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close