Po rozprawie rozwodowej poszliśmy kupić garnitur na wesele

Zawsze wydawało mi się, że moje życie będzie proste. Z jednej strony przyciągałam niesamowite sploty okoliczności, z drugiej jednak wychodziłam z nich zawsze obronną ręką. Wierzyłam, że dobro wraca, że nie czyń drugiemu, że karmy bać się należy, bo to dziwka. Historia, która stała się moim udziałem, to klasyk. Ale wywróciła mój świat do góry nogami, solidnie podkopując wiarę w ludzi.

Rozwody bywają różne. Czasem ludzie latami skaczą sobie do oczu, z aptekarską dokładnością dzieląc świat na pół. Angażują prawników, zwołują świadków. Często kłamią, tuszując zdrady. Moja rozprawa rozwodowa trwała całe pół godziny. 30 minut wystarczyło, by zamknąć  coś, co miało być na całe życie. Starannie przygotowywane, przemyślane, inkrustowane zaufaniem, piękne. Ale równocześnie od dłuższego czasu będące fikcją.

Bez względu na to, co wydarzyło i wydarzy się dalej, uważam, że rozwód był trafną decyzją. Nie było łatwo: zostałam sama z małym dzieckiem, za granicą, w wynajmowanym mieszkaniu, bez samochodu, z prawem jazdy od ponad dekady kurzącym się w szufladzie. Ale z każdym dniem coraz bardziej cieszyłam się wolnością. Zaczęłam na nowo odkrywać osobę o której istnieniu niemal zupełnie zapomniałam – siebie. Dziś wiem już to, czego nie potrafiłam zbyt dobrze zwerbalizować w momencie rozstania: nie byłam sobą w tym związku, ciągle czułam że gram, powtarzałam w kółko i bez zastanowienia te same frazesy.

Po rozprawie rozwodowej poszłam z byłym już mężem na kawę. Pogadaliśmy o pierdołach, potem skoczyliśmy kupić mu garnitur na wesele (wtedy jeszcze nie jego). Obsługujący nas sprzedawca w Vistuli pochylony nad kilkoma krawatami obrzucił mnie wzrokiem i zapytał o kolor weselnej kreacji. Parsknęłam śmiechem i odparłam, że przed południem się rozwiedliśmy. Jego mina zdradzała, że nie wie czy to żart. Uściskaliśmy się z Exem i każde poszło w swoją stronę: on do fajnego mieszkania w centrum Łodzi, ja do rodziców, by pakować walizki i wracać do siebie.

Tyle. Rozwiedli się i żyli długo i szczęśliwie. Do czasu.

Relacje międzyludzkie mają to do siebie, że większość z nich pozostawia po sobie ślad. Ślad po naszym małżeństwie miał w momencie rozwodu prawie 5 lat. Kilka miesięcy temu zmuszona byłam wystąpić o podniesienie śmiesznie niskich alimentów, na które kiedyś sama się ochoczo zgodziłam. No i się zaczęło! To, co wydarzyło się dalej, jest w moim odczuciu tak niesamowite i zaskakujące, że zasługuje na własną opowieść. Lub blog.

 

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close