Mój Drogi Były Mężu!

Mój Drogi Były Mężu!

Ojcze mojego dziecka!

Choć nasze ostatnie spotkania kosztowały mnie znacznie więcej niż średnia krajowa  (czterocyfrowa dla kancelarii plus doprawdy skromnie przy tym wyglądające standardowe opłaty sądowe, 150 PLN dla mediatora, 300 zł zaliczki dla biegłego sądowego, niania – 150, zszargane nerwy – bezcenne!), piszę do Ciebie, aby Ci za nie podziękować, a lista powodów jest długa.

Przede wszystkim dlatego, że widzę już koniec tej utarczki. Nie będzie więcej świadków. Przesłuchań. Będzie badanie przez biegłego psychologa. Opinia. I wyrok. Czy masz świadomość, że w sprawie prowadzonej z Twojej inicjatywy Sąd zadał mi do tej pory tylko 4 pytania, podczas gdy Ciebie magluje bez ustanku przy każdej nadarzającej się okazji?

Odbyliśmy kosztowne spotkania w zaciszu sali rozpraw na Twoją prośbę (dokładniej: na Twój pozew). Chciałeś przejąć opiekę nad naszym dzieckiem. Nie z miłości bynajmniej (bo miłość nakazywałaby kontaktować się z dzieckiem częściej niż raz na dwa miesiące, prawda?). Ta rozgrywka na pisma i zeznania miała być karą i nauczką za to, że nie jestem w stanie dłużej godzić się na Twoje alimenty, których wysokość wynosi mniej więcej tyle ile rata kredytu studenckiego. (Boję się myśleć co by było, gdybyś jakimś cudem dostał dziecko…)  Zastanawiam się, co oprócz paniki czułeś, kiedy sąd zamiast o Twe soczyste zarzuty pod moim adresem zapytał Cię, ot po prostu, o nazwisko wychowawczyni naszej córki. Nie byłeś w stanie odpowiedzieć. Podobnie było z lekarzem rodzinnym. Z chorobami dziecka.  Z tytułem czytanej przez nie książki. Z imieniem przytulanki. Czy czułeś grunt usuwający się spod stóp? Czy choć trochę było Ci wstyd? Bo mnie tak. Za Ciebie. Mimo wszystko.

Dziękuję, że mogłam obserwować, jak z pewnego siebie bufona stajesz się wystraszoną kukiełką. Wychwyciłeś ten moment, kiedy sprawy przybrały niekorzystny dla Ciebie obrót? Długo jeszcze będę Ci wdzięczna za szczere zdumienie w Twoich oczach. To właśnie wtedy przestałam się Ciebie bać. Po tylu latach dotarło do mnie, że jesteś słaby merytorycznie jako prawnik. Oraz jako rodzic.

Zastanawiam się, co Ty, wspaniały mecenas, sobie myślałeś, zapychając przez ostatnie miesiące moją skrzynkę obraźliwymi wypocinami.  Mieszając z błotem moje życie, o którym nie masz bladego pojęcia (co dziwić nie powinno biorąc pod uwagę fakt, że ostatni raz normalnie rozmawiałeś ze mną  lata temu). Naprawdę wierzyłeś, że jesteś bezkarny, a nasza korespondencja nigdy nie ujrzy światła dziennego? Może gdybyś choć część czasu zmarnowanego na topienie mnie w wiadrze pomyj poświęcił na budowanie relacji z córką, Twoja kompromitacja nie byłaby totalna.

Pytam samą siebie, co mogłeś czuć przygotowując pozew? Wierzyłeś szczerze, że Sąd potraktuje poważnie Twój najmocniejszy zarzut tj. dywagacje o pleśniach i grzybach w moim mieszkaniu, którego progu nigdy nie przekroczyłeś? Że sformułowanie : „ponieważ moja była żona urodziła drugie dziecko, postanowiłem zaopiekować się pierwszym” będzie przemawiało na Twoją korzyść? Że nikt  nie zastanowi się dlaczego tylko na takie argumenty Cię stać?  Dlaczego raport kuratora sądowego, którego dzięki Tobie miałam przyjemność (bez cienia ironii!) poznać, utrzymany jest w zgoła odmiennym tonie?

Dziękuję, że żadnemu z kilku powołanych przez Sąd świadków nie zadałeś ani jednego pytania. To znaczy, że zgadzasz się z ich twierdzeniami. Lub że złożyłeś już broń. Przeczytaj na spokojnie protokół z zeznań Twojej matki. Czy zdajesz sobie sprawę, że nie ma w nim nic, co mogłoby świadczyć na Twoją korzyść? Jest za to kilka rzeczy, które stawiają Cię w bardzo złym świetle. O czym myślałeś, kiedy osoby trzecie mówiły, że Twoje jedyne dziecko nie chce się z Tobą spotykać? Że dawno temu przestało tęsknić. Że jego zdaniem koślawo okazujesz uczucia. Że ciągle pamięta ten prezent, który zawiozło Ci w święta, a Ty nie odpakowawszy kazałeś jej zabierać go z powrotem. Wczytaj się w wolnej chwili w te zeznania. Może wychwycisz przyczajone między wierszami sensy jak na przykład ten, że świadkowie mają z Twoją córką lepszy kontakt niż Ty.

Dziękuję za zażenowanie, w które wprawiły mnie Twoje kłamstwa. Jak słabym trzeba być, aby winę za swe gafy zwalać na ośmiolatkę? Wybacz szczerość, ale to takie… niemęskie. Wiesz co? Dzięki Twoim pismom, bredniom i banialukom wreszcie uwierzyłam, że jestem  całkiem niezłym rodzicem. A na wypadek, gdybym miała moment zwątpienia, potwierdził to sąd, świadkowie, mediator i kurator. Na piśmie.

Dziękuję za lekką niestosowność Twoich twierdzeń, którą zdaje się dostrzegł także Sąd. Za podniesione w zdumieniu brwi protokolantki. Za niedowierzanie wiszące w powtarzanym dla pewności po raz drugi pytaniu Sędziego. Zrozumiałam, że przez ostatnie miesiące nie byłam przewrażliwiona, nadopiekuńcza, zaborcza, czepialska czy co tam jeszcze mi zarzucałeś. Byłam zaniepokojona. I słusznie.

Dziękuję za Twoje subtelnie dygoczące ręce. Za drżący głos. Za szybki krok, którym opuszczałeś salę po ostatniej rozprawie. Dotarło do Ciebie, że jesteś wielkim przegranym? Stawką nie jest już przejęcie opieki lecz to, kiedy i czy w ogóle będziesz widywał Twoje dziecko. Czy po tym wszystkim będziesz je mógł jeszcze zabrać poza miejsce zamieszkania. Czy Sąd zdestabilizuje Ci życie wyrokiem nakazującym widywanie córki w tygodniu, popołudniami. Na starcie ustawiłeś się na mocnej pozycji ojca, który chce i jest gotów wychowywać dziecko. Jak heroiczny bohater. Kończysz jako niewiarygodny i niewdzięczny pieniacz, który nie dając nic od siebie, rzuca oszczerstwa na innych.

Choć nasze ostatnie spotkanie, Mój Drogi, kosztowało mnie niemało, Ty płacisz za nie znacznie wyższą cenę. W dodatku w walucie niewymierzalnej. Nie moje to jednak zmartwienie!

Niepokoi mnie natomiast, że cenę za to wszystko zapłaci także nasze dziecko. I tego nigdy Ci nie daruję. Uważaj więc. Bo dałeś mi właśnie niesamowitą siłę.

Matka Twojego Dziecka

 

 

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close