FLICKR by Wonderlane

Burak na białym koniu

 Za Jamesem Bluntem nucę od kilku godzin:

My life is brilliant.
My love is pure.
I saw an angel.
Of that I’m sure.

Bo spotkało mnie zdarzenie całkiem niecodzienne.

Piątek. Ogólnopolski strajk szkół. Na termometrze plus 23 – pierwszy raz w tym roku. Idealna okazja, by gdzieś się wyrwać. Padło na gościnne występy z daleka od domu – nad poznańskim jeziorem Rusałka. Ja, moje potwory i stwory znajomych. Przedpołudnie. Zmierzamy w stronę plażowego lokalu gastronomicznego pod chmurką. Z serii: plastikowe krzesła, parasole i niebieskie szyldy z logo napoju potrafiącego nawet rdzę rozpuścić. Nagle przybrzeżną ścieżyną nadciąga ON- jeździec na koniu. On biały (znaczy: siwy) i zwierzę białe. Piękny (koń, nie podstarzały i wąsaty jeździec). Z gracją przechodzi między stolikami, podwozi pana do baru, ten nie zsiadłszy z rumaka bierze piwo w jednorazowym kubku. Wyjeżdża. Magia. Dzieci zachwycone. A że pan zatrzymuje się na środku ścieżki, aby dostojnie skonsumować napój, dzieci podchodzą.

Jako nietutejsza matka jeżącego konno dziecka zagaduję grzecznie, czy jest w okolicy jakaś stadnina lub stajnia. Odpowiada:  „Tak, bywam w niej. A w zasadzie to nawet jestem jej właścicielem. Ale aby tam pojeździć trzeba mieć jednak trochę kasy na karcie. Bo wie Pani, to stajnia VIP”. Puszczam mimo uszu. Pan wspaniałomyślnie udziela dziewczynkom pozwoleństwa na poklepanie zwierzęcia po szyi. Córka znajomej mówi, że jeździła kiedyś na takim.  „Jeździłaś?  Nie możliwe! Takich jest tylko ze dwadzieścia w Polsce. Proszę spojrzeć, ma niebieskie oczy!” – oburza się jeździec. I dodaje: „Aby na takim pojeździć, to trzeba mieć jednak trochę tych złotówek na koncie!” Zagotowało się we mnie. I zatkało zarazem. No dobra. Rzucam na do widzenia, że piękne zwierzę. Mądre i posłuszne, skoro do baru z wdziękiem wjeżdża i ani drgnie dopóki pan piwa nie skończy. „Gdyby pani trochę w internecie czytała, wiedziałaby pani kim JA jestem! Żegnam! Miłego dnia!”

Fuck! Czytała. I to całkiem sporo. Ale jakoś się nie natknęła… „Gdyby pan czytał w internecie nie tylko o sobie, wiedziałby pan być może, kim ja jestem” – chyba nie usłyszał mojej riposty, w której czaiła się zawoalowana groźba, że zostanie bohaterem artykułu naukowego, dykteryjki opowiadanej studentom lub wpisu na blogu. Odjechał, oburzony zapewne, że ja, prosta kobieta z ludu, ani nie padłam na kolana, ani nawet nie dygnęłam z dziatwą na pożegnanie. Widać, nie doczytałam w internecie, że tak wypada przed jaśniepanem.

Nic już nie będzie takie samo:)

Epilog:  Dzieci biegną na plac zabaw. Ja zamawiam kawę w sąsiedniej restauracji. Pytam kelnerkę czy wie, kim był ten nadęty, zadufany w sobie burak na koniu. „Nie wiem. Ale z  tymi epitetami każdy się tu zgodzi” – odpowiada. Sława kroczy przed nim.

Ktoś z Poznania i okolic nas czyta? Ktoś wie może, kim mógł być ów szlachetnie urodzony, złakniony rozgłosu i sławy jegomość zstępujący czasem między prostotę? Chciałabym mu piosenkę zadedykować. Dystansu, chłopie. Dystansu!

 

 

 

Poważna optymistka, będąca gdzieś w pół drogi między trzydziestką a czterdziestką. Matka dwóch nieziemsko wspaniałych córek. Zmęczona czytaniem lukrowanych blogów o radosnym macierzyństwie.

Close